Fundusze typu venture capital, od dłuższego czasu włączają startupy do swojego portfolio. Duże nadzieje na zysk, czasem kilkukrotnie przekraczające zaangażowany kapitał, niwelują strach przed dość sporym ryzykiem. Niestety polskie startupy nie do końca to wykorzystują, a powodem tego stanu rzeczy jest syndrom rynku wewnętrznego.
Jednym z zaskakujących problemów polskich startupów jest skala naszego rynku wewnętrznego. 38 milionów odbiorców to dużo i wielu startupowców zakłada, że będzie działać tylko w Polsce. Sporo polskich startupów, które mogły by odnieść światowy sukces zatrzymuje się na naszym lokalnym podwórku, gdyż twórcy nie myślą o globalnej ekspansji. Polski rynek im po prostu wystarcza.
W mniejszych krajach, takich jak Estonia, Litwa czy Słowacja zaobserwować można odwrotny trend. Tamtejsze startupy od samego początku nastawione są na globalne działania, gdyż ich lokalny rynek nie daje za dużo możliwości.
Osobnym problemem jest lekkie zacofanie Europy do Stanów Zjednoczonych jeśli chodzi o rynek startupów. Stary Kontynent ma jednak jeszcze szanse dogonić w tym wyścigu USA. Jedną z możliwości może być kooperacja środowisk startupowych. U nas w kraju działa Startup Poland, która łączy środowisko startupowców, a wspiera ją między innymi Google. Oczywiście działa jeszcze kilka innych organizacji, między innymi w Trójmieście czy Lublinie.
Należy też pamiętać, że Europa to nadal ogromny potencjał ludzki i technologiczny. Jeśli nie będzie on współpracował, to bardzo trudno będzie stworzyć coś konkurencyjnego do Doliny Krzemowej. Nie chodzi tu nawet o instytucje czy finanse, a właśnie o olbrzymi potencjał kadrowy, bowiem wszyscy którzy chcieli coś kiedyś zrobić w branży IT, emigrowali właśnie tam.
Co się zaś tyczy Polski, to powinna ona działać na rzecz powiązania organizacji startupowych w Europo Środkowo-Wschodniej. Powinna ona aspirować, aby stać się liderem naszego regionu.